Hewito

  • Nie jesteś zalogowany.
  • Polecamy: Moda

#1 2008-07-06 22:30:00

Meheal Vermos

Tutejszy

Skąd: Cesarstwo Apokalipsy
Zarejestrowany: 2008-07-02
Posty: 122
Punktów :   

Krzyk....

To takie opowiadanko z grupy tych do szafki. Nie przyglądałem się mu zbytnio, daję na stronę, by rozruszać temat no i zobaczyć, czy ktokolwiek byłby zainteresowany moimi bazgrołami. Za wszelkie sugestie, komentarze, czy oceny szczerze dziękuję :]



Krzyk.
Lekki, wibrujący, nienagannie piękny. Tak wspaniale napawający strachem. Tak zawsze o nim myślał. Póki nie nadszedł. Zaatakował nagle, bez uprzedzenia, niszcząc wszelkie myśli. Samo pojawienie się go, przerwało wielkie skupienie. Teraz, w tej chwili miał zupełnie inny wydźwięk niż w ciągu dnia. Bo teraz dźwięczał w nim ból, a jasność nie mogła dodać otuchy, bo odeszła tak daleko.
Zawsze starał się zasypiać w dzień i wstawać równo z porankiem. Nienawidził nocy. A dokładniej tego co ze sobą niosła. Trudno było mu to opisać. Jednak teraz, gdy spóźnił się, poznał to od czego zawsze uciekał. Tak. To właśnie krzyk. Płaczliwy dźwięk konających kobiet i mężczyzn. Tylko raz zbudził się w nocy. Raz go usłyszał. Od tamtej pory nie wiedział czy krzyk unosi się z wiatrem, czy też rodzi się w jego niedojrzałym umyśle. Czy jest prawdziwy, czy jest tylko wymysłem, echem świadomości. Makabryczną zabawką strachu. Tego własnego, buntowniczego uczucia, które potrafi tak ranić.
Spojrzał w okno. Z nieba bił słaby blask srebrnego księżyca. Uśmiechnął się do jedynego przyjaciela w mroku. Zawsze, gdy był mniejszy, chciał go zobaczyć. Stanąć pod nim i spojrzeć wprost. Teraz wiedział, ile kosztowałaby go ta krótka chwila szczęścia. Zacisnął nerwowo zęby, gdy jęki rozchodziły się w powietrzu. I jeszcze to charczenie. Bestie… Znów bestie… Smutek i bezsilność rozlewały się po jego ciele. Nareszcie nadszedł. Przyniósł ze sobą diamentowe krople, płynące po twarzy. Teraz wiedział, że nie będzie mu wstyd.
I zapłakał…

… płakał, póki zabrakło mu łez, aż w końcu usnął. Powitał nieśmiertelną otchłań sennych wizji. Ujrzał cienie, setki dziwnych istot. Widział trupią dłoń, trzymającą czarną jak smoła kulę. Upiór spoglądał w nią jakby chciał wyczytać przyszłość. Długie pazury niemal wbijały się w nieskazitelnie gładką powierzchnię. Wszystko dookoła umarło. A na drzewie przysiadł kruk. Najgorszy zwiastun. Senne wizje. Chore wizje. Wszystko było ułudą. Tak. Musiało nią być. Bał się. Widział ciała rozszarpane przez bestie. Umarłe dzieci. Nagle spośród nich wyłonił się obraz. Płonąca błękitnym ogniem postać pojawiła się wśród ciemności. Nowy krzyk, bardzo bliski wzbił się w powietrze.
Szeroko otworzył powieki. Krzyk dalej wibrował w uszach.
- Kel’tarel – wyszeptał.
Zerwał się z łóżka i upadł na podłogę. Natychmiast podniósł się i pobiegł dalej, boso. Zbiegł po schodach, słysząc piski i krzyki. Potknął się o ostatni stopień i runął na ziemię. Dźwignął się i nałożył ubranie. Szybko przywdział kolczugę i bladą koszulę straży. Chwycił miecz i wybiegł na zewnątrz, ściskają w ręku metalowy hełm.
Na dziedzińcu strażnicy kuli bestię pikami. Ogromny, przypominający krzyżówkę wilka z niedźwiedziem zwierz, zwany Tholoridem, nacierał na pięciu żołnierzy. W powietrze wzbijały się okrzyki, gdy matka płakała nad rozszarpanym ciałem swej córeczki… bądź synka. Było tak zmasakrowane, że nie potrafił tego stwierdzić.
- Trzymaj go! – warczał najstarszy ze strażników do innego, który przebił stworowi prawą rękę, przygważdżając go do ziemi. Szybko wymierzono następne ciosy. Precyzyjne pchnięcia przebiły boki i łapy stwora. Jednak nie można było zabić go dźgnięciami piki. Czaszka była za twarda.
- Umdhelor! – ryknął najstarszy – bij skurwiela!
Posłusznie wyskoczył zza pik i potężnym zamachem zmiażdżył kark bestii. Taka była taktyka strażników do Tholoridów. Martwy zwierz padł na ziemię. Żołnierze wyrwali piki z ciała. Najstarszy strażnik podszedł do szlochającej kobiety i potrząsnął ją. Zaczęła krzyczeć. Chciał ją uspokoić. W końcu zatkał jej usta i przycisnął do ziemi. Chwilę drgała, rękoma drapiąc o dłonie strażnika. W końcu znieruchomiała. Strażnik wstał i podszedł do nich ze stroskaną miną.
- Oszalała – wyjaśnił. Tymczasem w oczach jednego z jego podopiecznych szkliły się łzy. – Umdhelor, nie maż się. Takie życie. No, Tavar. Nie załamuj się.
Ten spuścił głowę. Wpatrzył się w brukowany dziedziniec, myśląc gorączkowo. W końcu starł łzy i powiedział zachrypniętym głosem:
- Śnił mi się kruk. – W oczach starego strażnika błysnęło przerażenie. – Iii coś jeszcze…
Twarz sierżanta spoważniała. Wskazał na jednego ze strażników.
- Pójdziesz z nim do wyroczni – powiedział do niego. Następnie spojrzał na Tavara. – Idź i opowiedz jej o wszystkim. Cały sen, rozumiesz?
- Tak.
- I powiedz, że przysyła cię Georath – rzucił jeszcze swym twardym jak skała głosem w którym brzmiał niepokój.
- Dobrze. Nie zapomnę.
Odprawił ich gestem dłoni. Strażnicy ruszyli przed siebie w kierunku bramy. Tylko Tavar i Ircac zostali na martwym dziedzińcu. Księżyc słabo oświetlał otoczenie. Tavar rzucił pojedyncze spojrzenie ku ciałom. Kogo one obchodzą? Ktoś przyjdzie i wyrzuci je na cmentarz, a później do wielkiego dołu. Jak zawsze. Z łzami w oczach ruszyli ku zrujnowanemu zamkowi, który zamieszkiwał stary palatyn – Erad i jego młody syn – Deotar. Dziedziniec zamku, był jedynym bezpiecznym miejscem w całym zrujnowanym mieście.
- Lubię go – rzucił Ircac próbując nawiązać rozmowę.
- Kogo?
- Georatha.
Tavar uśmiechnął się.
- Nawet jak zabija?
Ircac zamilkł. Z ust jego kompana uleciała wszelka radość.
- Przepraszam. Nie chciałem - wymamrotał Umdhelor.
- Nic się nie stało – odpowiedział młody żołnierz i spuścił głowę. Drogę do zamku pokonali w milczeniu.
Tuż przed samymi drzwiami Tavar zatrzymał się. Zmrużył oczy by przyjrzeć się uwiędłemu drzewu. Nagle ze strachem szarpną ramię Ircaca.
- Patrz! – Wskazał gałąź.
Kruki.
- W nogi, kurwa! – ryknął Tavar i pchnął młodszego strażnika przed siebie. Dobył miecza i ze wszystkich sił biegł ku bramie ogrodowej przed zamkiem. Za ich plecami coś zacharczało. Nie oglądając się, jeszcze przyśpieszyli. Dopadli do prętów i wspięli się po nich. Przeskakując na drugą stronę Tavar spojrzał za siebie.
Na bramę szarżował Bereth.
Pręty puściły, pod naporem potężnej siły. Odrzwia w zamku otwarły się do połowy. Jeden z żołnierzy machał do nich dłonią, w drugiej ściskając topór.
- Szybciej! – ryknął Nimael i zarzucił topór na ramię, ściskając go mocno. Przygotowywał się od ciosu.
Po twarzy Tavara spływał pot, który przesiąkł koszulę. Kolczuga dzwoniła głośno. Hełm spadł z głowy, wiatr poruszył srebrne włosy. Ostatnim wysiłkiem dopadli do bramy i skoczyli. W tym samym momencie Nimael uderzył. Bereth zapiszczał przenikliwie i uderzył głową o drzwi. Topór zagłębił się idealnie w czaszkę. Nimael szybko wyrwał broń i chwycił Beretha za stopy. Wraz z dwoma innymi strażnikami wyciągnął bestie z przejścia. Drzwi zamknęły się.
Tavar spojrzał w niebo. Czując gorzki smak potu w ustach nagle stwierdził, że coś jest nie tak. Patrząc w górę przeraził się. Gwiazdy...
Zniknęły…


"Człowiek to upiększony obraz kłamstw i negatywnych uczuć" - Archanioł Deireval Cean

Offline

 

#2 2008-07-07 11:58:33

edgar 20

Strażnik

8443190
Zarejestrowany: 2008-04-20
Posty: 164
Punktów :   

Re: Krzyk....

Spoglądam na tekst i co widzę, powiem szczerze nic!!! O czym to jest, czy ludzie piszący opowiadania fantasy na tym forum nie mogli by się wysilić i skonstruować jakiejś porządnej i ciekawej fabuły, na bogów to nic trudnego.
Nie będę wytykał błędów, chciałem raczej zwrócić uwagę na irracjonalną fabułę bo już na samym początku otrzymujemy dziwaczny opis który nie wiem czego się tyczy potem mamy do czynienia z krwawą walką żołnierzy z bestią i na deser jeszcze jedną krwawą scenkę. Nic z tego nie wynika a na dodatek ma się wrażenie całkowitej niespójności, to jest tak jakby zmontować jeden film z kilku- wstęp jak łopatologiczny dramat psychologiczny a następną scenę stanowi  horror fantasy. Fajnie by było gdybyś napisał coś tylko w tym drugim stylu a jeszcze lepiej gdyby to miało ręce, nogi i głowę! Pewnie ci się uda zastanów się tylko nad tym co takiego chcesz powiedzieć czytelnikowi i przedstaw to w sposób dynamiczny z wieloma zwrotami akcji, chyba dobrze jest też aby w opowiadaniu była jakaś zagadka którą bohater musi rozwiązać to przyciąga czytelnika ( no a przynajmniej mnie ). życzę powodzenia.

Offline

 

#3 2008-07-07 16:31:31

Caislohen

Grafomańska dusza

12045095
Skąd: Moriand
Zarejestrowany: 2008-04-20
Posty: 329
Punktów :   

Re: Krzyk....

Sądziłem, że opowiadanie będzie dłuższe, no ale cóż - miniaturka od czasu do czasu nie zaszkodzi.
Przechodząc do wrażeń po lekturze - również, jak Edgar, nie wiem o czym pisałeś.
Na wstępie pojawił się dziwny opis, który może i coś wnosił (bardzo niejasno), ale był tak skonstruowany, że zaczynałem się zastanawiać: kto (lub co) jest krzykiem, kto się boi krzyku, czy tam nie ma jeszcze kogoś? Lecz jakoś przebrnąłem przez tą część i już miałem nadzieję, że dalej będzie lepiej.
Niestety, rozczarowałem się. Wybuchła dziwna bitwa, a bohaterowie przewijali się przez moją głowę powodując chaos. Na prawdę nie wiedziałem kto jest kim. Potem jakaś kolejna walka i... koniec.
Teraz przyczepię się do tekstu, ale tylko do rzeczy, które najbardziej zwróciły moją uwagę.

Zawsze starał się zasypiać w dzień i wstawać równo z porankiem.

Nadal nie wiadomo kto. Wynika, że krzyk, ale wątpię - to pewnie bohater, który pojawi się później.

W powietrze wzbijały się okrzyki, gdy matka płakała nad rozszarpanym ciałem swej córeczki… bądź synka.

Primo: podczas bitwy krzyki są obecne cały czas, dopóki wszystkich się nie wybije, lecz u Ciebie to jest tak, że okrzyki pojawiły się wtedy, gdy matka płakała. Krzyk zapewne skończył się wraz z końcem płaczu matki.
Secundo: nie ma sensu rozwodzić się nad płcią dziecka, gdy trwa akcja. Twój opis wyraźnie wskazuje na dynamikę, czyli na krótkie konkretne zdania. Nie ma miejsca na zdania typu: "tak albo nie tak, a może tak?". Musisz być pewny co chcesz napisać, jeśli Ty nie wiesz, o co chodzi, to Czytelnik ma wiedzieć? Rozumiem, że to było spostrzeżenie bohatera, który nie był pewny, ale to Ty kreujesz bohatera. W takiej sytuacji, nie ma czasu zastanawiać się nad takimi detalami. Bitwa, to bitwa - widzę matkę, która płacze i tuli coś do piersi, to znaczy - dziecko.

przebił stworowi prawą rękę, przygważdżając go do ziemi.

To nie potwora przygwoździł, tylko łapę. Wystarczy wyrzucić zaimek 'go', a zdanie nabierze innego wyrazu. A, jeszcze jedno, czy to istotne, jaką rękę przebito? (Potwory raczej mają łapy lub coś podobnego, ręka to zbyt łagodne określenia, jak na bestię - zauważyłem, że potem się pojawia łapa, więc sądzę, że 'ręka' to sposób na uniknięcie powtórzenia.)

potrząsnął .

Lepiej pasuje 'nią' - a najlepiej byłoby uniknąć zaimka.

drapiąc o dłonie

A nie drapała po prostu dłoni?

Strażnik wstał i podszedł do nich

To znaczy do kogo?

- I powiedz, że przysyła cię Georath

Nie rozumiem - nie znali się, czy co?

rzucił jeszcze swym twardym jak skała głosem

Dobrze, że nikomu nie zabrał głosu. Wiem, że chcesz wskazać, że postać ma zawsze 'twardy jak skała' głos, ale nic to nie wnosi do tekstu tego opowiadania. Tutaj może nie mam racji - jeśli tak, trzepnąć mocno w głowę, proszę.

ryknął Tavar i pchnął młodszego strażnika przed siebie.

A przecież przed chwilą stał przed drzwiami. Na dodatek popchnął towarzysza do przodu, czyli w drzwi, ale jak Ircac znalazł się przed Tavarem?

Nimael uderzył

A Czytelnik ma sobie dopowiedzieć? W co uderzył?

gorzki smak potu

Może Twój bohater ma inną fizjologię, ale pot jest słony - gwoli ścisłości.

Wielu potknięć i błędów nie wyszczególniłem, bo stwierdziłem, że zostaną one odebrane, jako czepialstwo.
Wiedz jednak, że:
1 - masz problem z zaimkami. Często pojawiają się zbędne i zaśmiecają tekst. Warto unikać ich jak ognia i kreślić, kreślić, a sam dojdziesz do wniosku, że zaimki nie są niepotrzebne.
2 - powtórzenia. W opowiadaniu jest trochę powtarzających się słów. Nie wyodrębniałem ich, bo sam powinieneś wiedzieć co wyrzucić, a co zamienić. Czasami powtarzając słowa można wzmocnić przekaz, ale u Ciebie niczego takiego nie spotkałem.
3 - przekleństwa i wulgaryzmy. Nie wiem, co na to inni, ale mi się nie podobają (zwłaszcza w fantasy) słówka: na k... ch... s..., czy tym podobne.


Jeśli coś jest niejasnego, chcesz o coś zapytać - dowiedzieć dlaczego się przyczepiłem - pisz.


A'iere! Elenia Nu Lauriel || Lauriel Ainia Nu viel

Offline

 

#4 2008-07-07 19:16:14

Meheal Vermos

Tutejszy

Skąd: Cesarstwo Apokalipsy
Zarejestrowany: 2008-07-02
Posty: 122
Punktów :   

Re: Krzyk....

Mam zwyczaj pisywać opowiadanka, bez praktycznie żadnej fabuły. Po co? A by podszkolić swoją umiejętność posługiwania się słowem. Nie będę cytować, bo nie lubię się w to bawić. Taak, jestem leniem ;] Tak więc widzę, że już pare osób zainteresowało się moją miniaturką. Teraz proszę oto następne. Z nieco wcześniejszego okresu. Konkretnie z jakieś pół roku temu.

Światło zgasło. Coś sprawiło, że płomienie pochodni zafalowały i znikły, pozostawiając po sobie smużkę dymu. Krasnoludy klnąc pod nosem szarpnęły za pazuchy i wyjęły krzesiwa. Aelvrin czekał. Słaby ogień znów zapłonął. Widzieli matowe złoto, pokryte kurzem, leżące w dalszej części sali. Władca krasnoludów runął ku górze piętrzących się skarbów.
- Przeszukać sale – powiedział fachowo Isolk. Jego ciemne oczy błyszczały w świetle pochodni.
Krasnoludy rozbiegły się po kątach, sprawdzając każdy zakamarek. Nagle wszyscy usłyszeli zdławiony krzyk zdziwienia. Aelvrin i krasnoludy runęły ku przestraszonemu żołnierzu. Wszyscy stanęli przed dokładnie wyrzeźbioną i ozdobioną ścianą.
- Co jest Alfri? Co znalazłeś? – spytał niecierpliwie Turlag.
Żołnierz niepewnym gestem wskazał na ścianę wysoko nad nimi. Aelvrin uniósł pochodnię i sapnął. To nie była ściana, tylko drzwi. Strzeliste skrzydła wrót, zabezpieczone były setkami zamków i ryglami wielkości konarów drzew.
- Gdzie to prowadzi, do jasnej cholery? – zamyślił się Tulrag.
Jeden z żołnierzy zaśmiał się.
- Może prowadzić nawet do serca ziemi. Żadna armia nie otworzy tych drzwi – spoważniał momentalnie. – W życiu nie widziałem takiej roboty.
- Co do roboty – Isolk obrócił się w miejscu. – Wiecie co robić panowie.
Krasnoludy z radosnymi okrzykami runęły ku łuczywom zatkniętym w żelaznych uchwytach na ścianach. Wdrapały się po wąskich schodach i zapaliły te zaczepione wyżej. Ku balkonowi nad górą złota popędził Narmeh, ciesząc się szaleńczo.
W sali nareszcie było jasno. Mrok rozświetlały zapalane pochodnie, których blask potęgowało złoto leżące na kamiennej posadzce. Było duszno, w powietrzu unosił się zapach potu, mieszanego z odorem metalu. Basowe głosy śpiewały pieśni w starodawnych językach, a ich siła potęgowana była przez echo ogromnej sali w labiryncie jaskiń i ciemnych, ślepych korytarzy.
Aelvrin przyklęknąwszy na posadzce, z obrzydzeniem obserwował wesołe miny krasnoludzkich żołnierzy grzebiących w górze złota. Starożytny skarbiec króla Oedosa, utracony na wieki, teraz przed ich oczami. I dzięki komu to wszystko? Alevrin spuścił głowę, czując wypływającą na jego oblicze falę wstydu. Z wewnętrznym bólem musiał przyznać, że cała ta historia to jego wina. To on odwiedził obecnego rimloha – Narmeha. On niechcący wzbudził w sercu władcy krasnoludów pożądanie zaginionych skarbów jego wielkiego przodka. I to on w końcu przeprowadził całą hordę krasnoludów przez antyczną stolicę ich państwa – Inarbaeth. Aelvrin zasłonił oczy dłonią i westchnął ciężko. Nagle poczuł mocarną rękę na swym ramieniu. Przed nim stał Tulrag. Niski, lecz krzepki bratanek Narmeha zbierał same pochwały odkąd przyprowadził do króla tego nieszczęsnego człowieka.
- Co z tobą? – zapytał potężnym głosem, starając się mówić jak najciszej.
- Nic – wyjąkał Aelvrin. – Duszno mi.
- Ta, jasssne – Tulrag przeciągnął głoskę „s”, w syk jak każdy krasnolud, gdy próbowano go oszukać. – Wiesz komu możesz taki kit wciskać? I gdzie go możesz wciskać?
- W matczyną…
- Dosyć. Toć żartuje. Aelvrin, chłopie, brachu, wstawaj. Podnieś swoje odświętne pośladki i spójrz na to, co zostało odzyskane tylko dzięki tobie. Możesz być dumny.
- Pieprzysz o tym od półtorej godziny – Aelvrin rzucił krasnoludowi przeciągłe spojrzenie.
- Eee… no cóż. Mówię tak, bo… bo taka jest waga tego odkrycia! Tak, tak. Waga!
- Jak ci zaraz oskardem przez mordę machnę, to zobaczysz co jest ważniejsze.
Tulrag zmieszał się, widząc ogniki w szarych oczach przyjaciela.
- Stary, nie denerwuj się tak. Niedługo chłopaki skończą i zwiniemy całe to cholerstwo w kielnie. Łopatą, przytulić i do wora z tym. Taka dewiza. Takie czasy, stary…
Aelvrin zerknął na radosnych krasnoludów, którzy całowali każde z drogocennych znalezisk, a później z największą ostrożnością zrzucali niżej, w ręce młodszych pobratymców. Wszystkiemu nadzorował rimloh, wielki Narmeh, który nie sięgał nawet do ramienia Alevrina. Władca krasnoludów wyglądał przekomicznie, stojąc na balkonie, przy górze złota i dyrygując poddanymi tak energicznie, że jego szara skóra błyszczała od potu, a srebrne włosy latały na boki. Dziwnie, nagle ozdrowiał i przestał narzekać na reumatyzm, który niestety doskwierał mu ostatnio dosyć mocno. Cóż. Miał dwieście trzynaście lat.
- Żeby tylko czegoś nie spartaczyli – rzucił szybko Tulrag. Chwycił lewy warkocz brody i zaczął miętosić jego końcówkę w palcach, jak zawsze gdy był podenerwowany.
Aelvrin zignorował przyjaciela i wrócił do starego tematu.
- Wiesz jak nie lubię zamkniętych pomieszczeń, ciasnoty, tłumów…
- Bo ty, kurwa, niczego nie lubisz. Jakby ci panienka językiem po szyi pojeździła, to byś ją na pal kazał nadziać!
- Jak by to była krasnoludka, to bym kazał język uciąć i przygotować wannę ciepłej wody… - krasnolud zmarszczył brwi nie rozumiejąc. Aelvrin posłał mu szeroki uśmiech ze szczyptą ironii. – Wymyłbym się.
- Powiesić się. To powinieneś zrobić. A raczej twoja matka, gdy cię tylko urodziła – rzucił Tulrag, posyłając mu wrogie spojrzenie i szybkim krokiem podążył w stronę stryjecznego brata – Isolka, potężnego krasnoluda o długiej, czarnej brodzie i piorunującym spojrzeniu. Co gorsza Isolk nienawidził ludzi. Jednak Aelvrinowi ową wadę w charakterze syna władcy rekompensował pewien szczegół. Isolk nienawidził wszystkich ludzi, poza nim.
- Tu! Nie, nie, nie! Obok! – krzyczał Narmeh palcem wskazując worki, gdzie miały trafiać posegregowane błyskotki i inne drogocenne drobiazgi. Aelvrin spojrzał na Isolka i stwierdził, że syn władcy niebawem także pokaże jeden palec. Niestety, nieco inny. Mimo niewątpliwych nadziei samego Tulraga, Isolk powstrzymał się i klepnął kuzyna w pierś, śmiejąc się donośnie. Obydwaj uzbrojeni po zęby piechurzy, dzwonili przy każdym ruchu jak poobwieszana dzwoneczkami krowa, becząca na pastwisku. Aelvrin potrząsnął głową i przegonił z niej takie myśli. Teraz musiał być skoncentrowany. Nie czyniąc żadnego hałasu podszedł do pary krasnoludów i strzelił kciukiem w nerwowym tiku.
- Isolku… - zaczął. Krasnolud przerwał mu gestem dłoni.
- Druadredzie – poprawił go szybko. – Że mnie cholera tak nazwali. Nie ma co się dziwić. Matka głucha, a ojciec pomylony.
- Więcej szacunku dla rodziców, przyjacielu – rzucił Tulrag. – On w końcu nie jest szaleńcem, nie? – rzucił spoglądając na Narmeha.
Wielki rimloh potknąwszy się o własny but rąbnął na posadzkę tarasu, niczym stara kłoda. Podniósł się jęcząc i dysząc głośno.
- Nie? – zajęczał Isolk, parodiując Tulraga. Jego mina zmieniła się, gdy zobaczył chłodne oblicze Aelvrina. – Przepraszam, stary. Zapomniałem się.
Człowiek przytaknął niemrawo. Przy nim nie rozmawiało się o rodzicach. Isolk odetchnął cicho, Tulrag wywrócił oczami do góry i pociągnął palcami za kołnierz.
- Cholernie tu duszno – powiedział.
- Spokojnie brateńku, mam tu trochę wody. – Isolk podał mu menzurkę. – Już niedługo, zobaczysz. Minie jak z palca strzelił.
Aelvrin także sięgnął palcami za tunikę i odciągnął kołnierz.
- On ma rację. Coś nagle się duszno zrobiło.
Isolk sięgnął za pazuchę i wyjął chustę. Starł pot z czoła.
- Kurna, naprawdę coś trudniej oddychać – nagle brwi krasnoluda zjeżyły się. Ogniki w oczach rozbłysły, twarz przybrała podejrzliwego wyrazu.
- Coś mi tu nie pasuje.
Aelvrin nie zwracał na nich uwagi. Wpatrywał się w krasnoluda, który na uboczu rzygał własną krwią, ściskając czarny jak sadza przedmiot. Jednak żaden z ogarniętych żądzą bogactwa przyjaciół nie zwrócił początkowo na niego uwagi. Dopiero po chwili podeszła dwójka żołnierzy.
- Tulrag – rzucił Aelvrin tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Stań przy wyjściu i dopóki ci nie powiem nie ruszaj się, jasne?
Krasnolud przytaknął i skwapliwie podążył do wlotu  korytarza.
- Isolk – rzucił zaraz Aelvrin. – Tamten – wskazał na krwawiącego żołnierza, leżącego w kałuży ciemnej, karmazynowej krwi. Syn rimloha przytaknął krótko i obydwaj pobiegli ku rannemu. Po chwili Aelvrin przykląkł przy żołnierzu. Na pierwszy rzut oka zebrało go na mdłości. Było cholernie źle.
Rzęził, z trudem łapał oddech. Oczy miał strasznie przekrwione, usta zalepione krwią. Nogi i ręce drgały w konwulsjach. Coś jakby rozsadzało go od środka. Nagle żołnierz szarpnął się, wypluł na nich krew i zaczął miotać się na boki, krwawiąc z uszu, oczu i nosa.
- Trzymaj go! – rzucił Aelvrin do Isolka, który chustą ścierał krew z oczu. – Szybciej!
- Pomóż mu… - rzucił syn władcy chwytając żołnierza za przeguby. Zamarł widząc w ręku Aelvrina miecz o klindze w barwie żywego ognia, z czarnymi żyłkami. Człowiek profesjonalnym gestem wstał i ułożył broń pionowo w dół. Zebrał się i nagle rąbnął czubkiem miecza w czoło rannego. Ciało drgało, lecz żołnierz już nie żył.
- Chwała jego imieniu, życiu i sercu, które nosiło naszą miłość – powiedział Aelvrin, któremu zawtórowały krasnoludy, zgodnie ze starożytnym zwyczajem. – Zostawcie wszystko. Do wyjścia. Isolk, bierz ojca. Natychmiast.
- Nie możemy, tak tego zostawić – buczały krasnoludy, skupiając się wokół Aelvrina coraz liczniej. – Nie można zostawić takiego bogactwa. To skarb! Nie wolno nam! Musimy to zabrać! Zdrajca! Nikczemny pies!
- Isolk! Rozkaż im! – rzucił Aelvrin. Krasnolud z ospałą miną wpatrywał się w skarb. – Kurwa! – zaklął żołnierz i rzucił się do przyjaciela, policzkując go. – Rozkaż im zostawić to! – ryknął mu prosto w twarz. Isolk oprzytomniał i huknął na własnych żołnierzy, którzy ze strachem runęli ku wyjściu. – Bierz ojca, Isolk!
Krasnolud zachwiał się pod wpływem coraz silniejszych wibracji. Krzyknął w stronę starczego władcy. Jednak on nie widział go, tak samo jak Aelvrin. Wpatrywali się tylko w przeciwległy koniec sali, w miejsce gdzie stały potężne drzwi z setkami zamków i ryglami wielkości pni drzew. Powoli wzrok każdego z obecnych w sali, podążył ku zamkniętemu pomieszczeniu o nieznanej zawartości.
Rygle drgnęły.
- Do wyjścia! W nogi, psia mać! – ryknął Isolk, poderwawszy się do biegu. Zmierzał ku schodom prowadzącym na balkon.
- Szybciej! – krzyknął Aelvrin za synem władcy i chwycił za tarczę przyczepioną na plecach. – Do broni! Czekamy na nich!
Krasnoludy fachowym ruchem sięgnęły po topory, młoty i oskardy. Dowódcy natomiast wyciągnęli kiścienie, bądź buzdygany. Wszyscy otoczyli wejście, robiąc wąskie przejście dla Isolka i Narmeha.
Syn władcy, podbiegł do ojca i szarpnął go za kołnierz. Narmeh zamiast ruszyć się z miejsca, opadł na ziemię. Isolk z jękiem przykląkł przy nim. Rygle trzasnęły o drzwi, podskakując wyraźnie. W samym środku potężnych jak drzewa zabezpieczeń, pojawiły się pęknięcia. Krasnoludzki książę obdarzył je pojedynczym spojrzeniem i ponownie skupił się na ojcu.
- Tato! Szybko, chodź! Proszę! – jęczał.
Osuwający się rimloh spojrzał przerażonym wzrokiem w oczy syna.
- Ankatal – szepnął cicho.
- Co? – syn nachylił się nieznacznie.
Władca krasnoludów chwycił go za ramiona i szarpnął ku sobie.
- Arzedrath! – ryknął.
Aelvrin usłyszał słowa rimloha. Jednak prócz nich, jego słuch wyłowił potężne kroki. Coś biegło. Z przerażeniem spojrzał na drzwi. Krzyki wyrwały się z gardeł.
- Tarczeee!
- Arzeeeedrath!
Aelvrin w tym samym momencie usłyszał huk i trzask. Zasłonił się tarczą. Wzrokiem widział jak płonące fragmenty drzwi, odłamki skał, kolorowe kamyki przelatywały obok nich. Niektóre trafiały go w nogi. Reszta grzmotnęła o tarczę. Spojrzał na krasnoludy, które niczym po wybuchu, wyniosło do góry, tak że rąbnęły o posadzkę. Nieliczne stały dalej, skulone za barykadą z tarcz.
Gdy wszystko spadło, łącznie z dwoma skrzydłami drzwi, które przeleciały w powietrzu niczym zwykłe papierowe kartki, Aelvrin usłyszał przeciągły warkot. Spojrzał na zamknięte jeszcze przed chwilą wejście i upadł na ziemię porażony przerażeniem.
- Na świętości trzech zdrajców… - wyszeptał tylko.
Z wyjścia pędziły letry, wymachując opętańczo szablami i potężnymi mieczami o prostych zakończeniach. Jednak przed nimi do sali, na drzwiach wleciał ogromny stwór, o czarnej, podobnej do magmy skórze. Pokrywały ją często żyłki srebra i bieli. Potężne nogi, przypominające tylne szpony smoków wierzgały, gdy stwór próbował podnieść się z drzwi, które wyważył. Z głowy wyrastały mu cztery rogi, dwa pionowo, pozostałe poziomo. Twarz przypominająca karykaturę ludzkiej czaszki, promieniowała grozą. Para białych jak nieskażone światło oczu, zawierała uwięzioną od setek lat nienawiść. Dwie mocarne dłonie, o potężnych mięśniach kończyły palce o zakrzywionych szponach. Masywnie rozwinięta klatka piersiowa unosiła się szybko, pompując do powietrza zaduch i ciepło, które parzyło płuca.
- Tan Zalgar! – ryknęły krasnoludy i uniosły bronie, biegnąc ku nieprzyjacielowi. Tulrag opadł na kolana i upuścił swój starożytny młot bojowy. Aelvrin poderwał się z miejsca i chwycił przyjaciela za kolczugę, kopiąc przed siebie młot i wlokąc oniemiałego krasnoluda ku wyjściu.
Nagle buchnął żar. Aelvrin obejrzał się do tyłu. Szare żyły stwora, na chwilę stały się czerwone, gdy drzwi zapaliły się. Bestia poderwała się z miejsca. Z tarasu obok runął na nią Isolk z krzykiem na ustach. Narmeh krzyczał co sił w piersi czując straszliwą pętlę śmierci, zaciskającą się na jego szyi. Tulrag szarpał się, z rozpaczy rycząc na swojego brata. Arzedrath Orongor, książę demonów uniósł dłonie ku górze i ryknął wyniośle, w tym samym momencie, gdy Isolk rąbnął go wykonanym z rubinu toporem, wzmocnionym magią. Był to ostatni obraz, który widział Tulrag nim Aelvrin wywlókł go za portal wyjścia. Człowiek szarpnął krasnoluda i postawił go na nogach, wkładając mu do dłoni młot.
- Isolk! – jęknął krasnolud i szarpnął się, by wrócić do sali.
Aelvrin powstrzymał go stanowczo i popchnął w drugą stronę.
- Biegnij!
- Isoolk!
- Szybko! Uciekaj!
Krasnolud ruszył przed siebie, biegnąc szybko. Jego broda falowała na boki. Za nim podążał Aelvrin i inny krasnolud. Nagle zza rogu runął na niego letr i przygwoździł do ziemi, wgryzając się w klatkę piersiową.
- Biegnij dalej! – krzyknął Aelvrin do Tulraga.
Gorączkowo śledzili ściany, szukając oznaczeń, które zostawiali przechodząc przez labirynt. Pot przesiąkł ich koszule, spłynął do warg dając słony smak na języku. Każdy krok był niewysłowionym cierpieniem, jednak żaden nie zwolnił. Nie teraz, gdy za sobą wciąż słyszeli krzyki walczących i ryk demona. Przebiegali przez potężne sale, wsparte na niewyobrażalnie wielkich kolumnach. Towarzyszył im jedynie krzyk i żar. Biegli uczepieni nadziei, pobłogosławieni strachem, który pompował do ich krwi adrenalinę. Po bokach migotały im posągi, marmurowe ozdoby i inne piękne ozdoby starego Inarbaeth. Jednak teraz, nie cieszyli się widząc je tak jak wtedy, gdy wchodzili do upadłej stolicy. Czym się stała dla nich? Przyczyną śmierci i żalu. Dlaczego ją opuścili? Przestraszyli się straszliwych opowieści szaleńca, który przyszedł z podziemi i zaczął mówić o innym mieście, dużo niżej. O straszliwych stworach i bestiach. Z całej grupki szalonych i spitych górników przeżył tylko on. Tylko on mógł ich ostrzec. Zaryglowano wskazane przez niego korytarze i opuszczono miasto. To piękne królestwo! Ich dom! Tulrag jęknął głośno, gdy zobaczył migoczące w oddali promyki pochodni. Aelvrin krzyknął, gdy coś z głuchym stukotem uderzyło w jego zbroję. Zaklął, lecz nie zwolnił. Obok świsnęły strzały.
- Zawalić przejście! – ryczał z całych sił. – Zawalić przejście!
Mógł zobaczyć twarze pochylające się nad potężną wyrwą. Widział też zdziwienie i przerażenie na nich, gdy krasnoludy spostrzegły co się dzieje. Usłyszał kamienie, lecące z góry. Teraz muszą zdążyć. Nie po to biegli przez całe podziemne miasto, by teraz umrzeć żywcem pogrzebani. Ziemia zadrżała. Nie mieli prawa zdążyć. Za nimi ryknęły letry, świsnęły strzały. Kilka odbiło się od zbroi krasnoluda. Cały świat walił się.
Zdążyli.
Wypadli z przejścia, zaraz, przed tym jak z góry runęły potężne głazy i zabarykadowały Inarbaeth. Ledwie co zdążyli schować się, pod malutki klif obok. W powietrzu wibrował straszliwy huk. Zacisnęli powieki i szczęki czekając na koniec tego piekła. Po chwili wszystko ustało. Ziemia przestała się trząść. Tulrag otworzył oczy i spojrzał na Aelvrina.
On umierał.
Z pleców człowieka wystawały cztery strzały, wbite niemal z tragiczną precyzją. Oczy Aelvrina gasły. Usta poruszyły się.
- Medyka! – ryknął Tulrag i nachylił się, by wysłuchać przyjaciela.
- Jesteś jedynym spadkobiercą. Teraz ty jesteś rimlohem i królem – wyjęczał Aelvrin. Z oczu Tulraga popłynęły łzy, gdy dobiegli do niego magowie.
- Nie zasypiaj – powiedział najstarszy z kapłanów i klepnął umierającego w policzek. – Przeżyjesz, zobaczysz.
Aelvrin opadł na pierś Tulraga. Usłyszeli stłumiony krzyk. Ryk wściekłości, wydobywający się z pod ziemi. Tulrag spojrzał na przyjaciela pociągając nosem i kiwając głową. Na ustach Aelvrina gościł pełen triumfu uśmiech. Oczy błyszczały.
- Ani mi się waż słyszysz! – Tulrag potrząsł przyjacielem. Aelvrin nie zareagował. – Bracie, obudź się! Nie możesz zasnąć!
Usta Aelvrina rozszerzyły się, słychać było jego zwolniony oddech, który nagle jakby przybrał na sile. Obok krasnoludzki mag klęczał z czołem przy ziemi i odmawiał niezrozumiałą dla innych formułę zaklęcia.
Tulrag spojrzał na przyjaciela. Aelvrin zacharczał. Na jego twarzy gościł wciąż ten sam triumfalny uśmiech. Wargi były sine. Oddech ustał. Kapłan podniósł się z kolan. Tulrag pokiwał głową czując łzy na swej twarzy.
Aelvrin umarł.


Ps: Aha, aha był zapomniał. Konkretnie coś o wulgaryzmach. Moim zadaniem jest przedstawienie wymyślonego świata w jak najbardziej realistyczny sposób. I tu wychodzi problem. Czy ludzie na świecie są święci? Każdy choć raz w życiu zaklął. A w sytuacjach kryzysowych idzie często potok takich słów. Temu nie można zaprzeczyć.
A w powyższym tekście? Krasnoludy to rasa bardziej barbarzyńska, niż utożsamiana z cywilizowaną, pod względem moralności i etyki. Klnął, ponieważ tak wygląda ich podejście do świata. Mianowicie, olać i zbluzgać wszystko co przynosi kłopoty, bądź jakiekowliek negatywne emocje. Są prości i to musiałem przedstawić. Bo świat fantasy, gdzie wszystkie rasy są święte pod względem wysławiania się, jest nieco mało kolorowy. Przynajmniej według mnie. Na tym polega fenomen Wedźmina, oczywiście w małym stopniu. Wiedźmin ma bardzo, bardzo realistyczny świat. Tak bardzo, że można sobie wyobrazić tam życie bez zbytnich przeszkód. Przynajmniej łatwiej niż we Władcy Pierścieni, czy Eragonie.
Słowa to emocje, a emocje często są negatywne.
W poprzednim tekście bardziej barwne jest - o, kurwa, czy może - uważaj, zagrożenie na trzeciej!
Ale pozostawmy takie sprawy i oddalmy je w zapomnienie.
I ponownie proszę o komentarze. A jak skończę moje obecne opowiadanko, to moze i je zamieszcze. Nie wiem... I wtedy zobaczymy, czy jest jakaś różnica od pierwszego tutaj pozostawionego, do ostatniego...

Ostatnio edytowany przez Meheal Vermos (2008-07-07 19:25:42)


"Człowiek to upiększony obraz kłamstw i negatywnych uczuć" - Archanioł Deireval Cean

Offline

 

#5 2008-07-08 13:02:15

Caislohen

Grafomańska dusza

12045095
Skąd: Moriand
Zarejestrowany: 2008-04-20
Posty: 329
Punktów :   

Re: Krzyk....

To pora na kolejny komentarz.

Mam zwyczaj pisywać opowiadanka, bez praktycznie żadnej fabuły. Po co? A by podszkolić swoją umiejętność posługiwania się słowem.

Jeśli chodzi o mnie, rozumiem, bo sam takie teksty popełniam - choćby Znak Światła. Ale warto zadbać o Czytelnika, bo ci leniwi już na początku przestaną czytać i nawet nie będą zwracać uwagi na stronę techniczną tekstu. Fabuła nie musi być wyszukana. Twój pierwszy tekst byłby bez zarzutów, gdyby wyrzucić ten wstęp. Albo zmienić albo się pozbyć.
Wrócę trochę do poprzedniego tekstu. Nie było poważnych błędów, poza jednym, według mnie bardzo ważnym - Twoje zdania były zbyt drętwe (choć to za mocne słowo), czasami za proste. Wiadomo, że gdy jest akcja trzeba dynamicznie o wszystkim opowiadać, ale jest pewne ograniczenie. Zbyt dużo prostych i krótkich (tak samo długich i złożonych) zdań nudzi czytelnika.
No dobrze, a teraz świeży tekst.

runęły ku przestraszonemu żołnierzu

Jak na razie maluteńkie błędy. Powinno być żołnierzowi.

W sali nareszcie było jasno. Mrok rozświetlały zapalane pochodnie, których blask potęgowało złoto leżące na kamiennej posadzce.

Przesadzone. Podajesz identyczne informacje obok siebie. To do niczego nie doprowadza, poza furią Czytelnika. Wiemy, że w sali leżało złoto; wiemy także o ciemnościach - a skoro zrobiło się jasno, wiadomo, że to przez zapalone pochodnie, bo czytaliśmy o tym wcześniej.
A co do 'rozświetlały'. Tutaj mam wątpliwości, co do słuszności tego czasownika. Samo rozświetlić znaczy tyle, co:
1. «uczynić coś jasnym, widnym»
2. «uczynić radosnym, pogodnym»
3. «uczynić coś zrozumiałym»
(słownik języka polskiego). Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że mrok można co najwyżej wyprzeć światłem. A rozświetlając (idąc tropem słownika - punkt 1., bo pozostałe odpadają) nadajemy mrokowi widoczności, a przecież nie o to chodziło. Bo tak na prawdę kiedy widzimy mrok? Wtedy, gdy jest ciemno. Gdy jest jasno, nie widać ciemności - chyba że cienie lub mrok poza okręgiem światła. Ale w takim przypadku jakoś się to opisuje.
Powtarzam - nie jestem co do tego przekonany i pewny, więc musielibyśmy to rozpatrzeć w większym gronie. Zobaczymy, co sądzą o tym inni.

jak poobwieszana dzwoneczkami krowa, becząca na pastwisku.

Krowa nie beczy! Wystarczy napisać 'jak poobwieszana dzwonkami krowa', bo dalsza część zdania nic nie wnosi. Czy to ważne, gdzie ta krowa sobie macha dzwoneczkami?

wskazał na krwawiącego żołnierza, leżącego w kałuży ciemnej, karmazynowej krwi.

Karmazyn - ciemna czerwień. Pisząc tak, informujesz dwa razy Czytelnika o tym samym. Nie potrzebnie, to tylko zaśmieca tekst. Nie musisz robić z Czytelnika idioty, któremu trzeba powtarzać to, co chce się powiedzieć.

Wzrokiem widział jak płonące fragmenty drzwi, odłamki skał, kolorowe kamyki przelatywały obok nich. Niektóre trafiały go w nogi. Reszta grzmotnęła o tarczę.

Po pierwsze (patrz pogrubienie) - masło maślane. A mógł widzieć czymś innym, na przykład słuchem?
Po drugie - mam rozumieć, że wszystkie szczątki wrót rąbnęły w Aelvrina?

na drzwiach wleciał ogromny stwór

??? Jakieś latające drzwi?

o czarnej, podobnej do magmy skórze

Magma jest czerwona.

Pokrywały ją często żyłki srebra i bieli.

Chyba gęsto. Często określa czas.

z drzwi, które wyważył.

To wleciał czy wyważył? A tak w ogóle - tam były drzwi czy wrota?

Pot przesiąkł ich koszule, spłynął do warg

Domyślam się o co chodzi, lecz z tego opisu wynika, że pot spłynął im do warg z koszul - co nie ma sensu.

On umierał.

Zbędny zaimek.

A teraz podsumowanie i końcowe wnioski:
1 - masz tendencję, do opisywania czegoś szczegółowo i kilkakrotnie. Powtarzając tym samym nadmiernie. Czytelnik to nie tępy przedszkolak, któremu wszystko należy tłumaczyć na każdym kroku. Na przestrzeni powieści, gdzie jest kilkaset stron, można taki zabieg stosować, ale różnica w tekście musi być znacząca. W opowiadaniu (zwłaszcza Twoim) gdzie jest kilka(naście) stron, to nie jest konieczne.
2 - zdania. Zbyt proste, sztywne. Wydaje mi się, że nie wiesz, co chcesz przekazać Czytelnikowi. Są zdania, które zupełnie nic nie wnoszą, są i takie, które wnoszą coś niepotrzebnego.

Swoim opowiadaniem zmieniłeś obraz krasnoludów, jaki już zdążył się we mnie zakorzenić. Zrobiłeś z tej rasy rozkapryszone, pyskate osoby, zachowujące się, jak nastolatkowie. No i jeszcze duszący się w jaskiniach. Do tej pory myślałem, że krasnoludy żyją pod ziemią, jaskinie i kopalnie to ich naturalne środowisko. Po lekturze Twojego opowiadania zaczynam się zastanawiać, jakich krasnoludów ty opisałeś. Zrozumiałbym, gdyby był jakiś kontrast. Wspomnienie, że akurat te krasnoludy są dziwne, wyjątkowe.

PS. O wulgaryzmach i przekleństwach będziemy mogli podyskutować w dziale Fantasy. Tam stworzę odpowiedni wątek.


Jeśli coś jest niejasnego, chcesz o coś zapytać - dowiedzieć dlaczego się przyczepiłem - pisz.


A'iere! Elenia Nu Lauriel || Lauriel Ainia Nu viel

Offline

 

#6 2008-07-09 11:47:51

edgar 20

Strażnik

8443190
Zarejestrowany: 2008-04-20
Posty: 164
Punktów :   

Re: Krzyk....

No rzeczywiście ci leniwi czytelnicy (czytający tekst tydzień ) mogą być znudzeni takim ględzeniem bez ładu i składu. Uwaga tekst ćwiczebny jeśli już to może tak owe zamieścić w warsztatach literackich chociaż sam nie wiem. Jeszcze jedna sprawa przy ćwiczeniu umiejętności pisarskich warto by było zacząć gimnastykować także swoją zdolność do tworzenia sensownych fabuł, bo chyba to też jest ważna część opowiadania .

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plcalominal